Polski raport inny, czyli jaki?
Treść
Tematycznie szerszy niż raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego,  poruszający kwestie techniczne oraz odpowiedzialności z jednej strony  służb rosyjskich za sposób sprowadzania samolotu Tu-154M na lotnisko  Siewiernyj, a z drugiej polskich za złą organizację wizyty w Katyniu i  niewłaściwe zabezpieczenie lotu... Sięgając do zapewnień ministra  Jerzego Millera, właśnie tak może wyglądać polski raport na temat  katastrofy smoleńskiej. Może, bo trudno ocenić, jak na jego treść  przełoży się brak dostępu do szeregu dokumentów i kluczowych dowodów.
Polska  Komisja bierze pod uwagę scenariusz, że zakres analizy strony polskiej  będzie szerszy niż przyjęty przez stronę rosyjską - zapewniał minister  Jerzy Miller, szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa  Państwowego, posłów podczas posiedzenia sejmowej Komisji Obrony  Narodowej 27 października 2010 roku, tuż po otrzymaniu projektu raportu  Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Minister nie sprecyzował  jednak, o jakie elementy polski raport będzie bogatszy. Jako że rosyjski  dokument skupiał się właściwie na analizie zachowań załogi, można się  spodziewać, że polski raport zawrze poruszane już przez Komisję kwestie  związane z obsługą samolotu przez służby naziemne lotniska Siewiernyj i  współodpowiedzialnością strony rosyjskiej za katastrofę. Członkowie  Komisji deklarowali ponadto, że wyjaśnią przyczyny zamrożenia pamięci  systemu zarządzania lotem na wysokości 15 m względem poziomu lotniska.  MAK w swoim raporcie jedynie wspomniał, że do takiego zamrożenia doszło,  nie próbując wyjaśnić, jakie były tego przyczyny.
Bez dowodów, bez ustaleń
W  ocenie ekspertów, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik", przy  ograniczonym dostępie strony polskiej do głównych dowodów Komisja nie  będzie w stanie opisać wszystkich technicznych aspektów związanych z  końcową fazą lotu. Eksperci mają za to dostęp do polskich dokumentów  pokazujących, jak wyglądało przygotowanie wizyty w Katyniu z 10 kwietnia  2010 roku oraz sama obsługa i zabezpieczenie lotu.
Z wypowiedzi  ministra Millera można też wnioskować, że konstrukcja polskiego  dokumentu może być nieco inna, niż przyjęto w raporcie MAK. - Strona  rosyjska przyjęła pewną systematykę w swoim projekcie raportu. Jest to  systematyka odnosząca się do chronologii zdarzeń. Ta systematyka odbiega  od praktyki przyjętej w Polsce - mówił Miller. Jak dodał, struktura  jest zgodna z konwencją z Chicago i nie można mieć w tym zakresie  żadnych uwag. Na czym polegały różnice? Tego nie sprecyzował. Jak  sugerują specjaliści, być może chodziło o sposób podejścia Rosjan do  badania, które zwykle rozpoczyna się od wyznaczenia głównych ścieżek i  niezwłocznego zbierania materiałów, które są dostępne na miejscu  tragedii. Równolegle prowadzone są badania korespondencji radiowej i  rozmów w kokpicie oraz weryfikowana jest organizacja lotu. Możliwie  szybko gromadzone są nie tylko dowody rzeczowe, lecz także zeznania  osób, które były świadkami zdarzenia. Tymczasem Rosjanie na pierwszy  plan wysunęli problem rozmów osób spoza załogi, sugerując naciski na  załogę, która działając w stresie, popełniała błędy. - Ten wątek zwykle  badany był na końcu, bo z punktu widzenia badania katastrofy ważne były  rozmowy służbowe. "Głosy z pokładu" byłyby istotne, gdyby zakładano  możliwość działań terrorystycznych. W tym przypadku jednak Rosjanie  szybko wykluczyli ten wątek - zauważył nasz rozmówca. Z kolei w ocenie  Ignacego Golińskiego, byłego członka Państwowej Komisji Badania Wypadków  Lotniczych, systematyka analizowania wypadków lotniczych jest opisana w  załączniku 13 do konwencji chicagowskiej. Dokument ten dokładnie  opisuje, jak należy badać wypadki lotnicze. Jak zauważył, niektóre  elementy rosyjskiego postępowania odbiegały od tego standardu i być może  z tego faktu wynikały sugerowane przez ministra różnice.
Obecni, ale nie zawsze
Minister  Jerzy Miller zapewniał posłów, że od 11 kwietnia 2010 roku, w sposób  ciągły, aż do sierpnia "nie było ani jednego dnia, w którym  przedstawiciela Polski nie byłoby przy komisji rosyjskiej". Minister  zapomniał jednak, że strona polska została wykluczona chociażby z  przygotowania opinii eksperckiej na temat działania grupy kierowania  lotami lotniska Smoleńsk Północny 10 kwietnia 2010 roku. Tylko dla  formalności należy dodać, że oblot środków radiotechnicznych został  przeprowadzony 15 kwietnia 2010 roku. Ponadto zarówno polski  akredytowany, jak i jego doradcy nie mieli możliwości uczestniczenia we  wszystkich spotkaniach Komitetu, a jeśli już byli zapraszani na  spotkania, to w trybie uniemożliwiającym "odpowiednie przygotowanie się  do dyskusji lub przybycie z Polski dodatkowych specjalistów będących  doradcami Akredytowanego". Strona polska w swoich uwagach nie mogła też  odnieść się do szeregu kwestii w raporcie MAK, bo Rosjanie nie  udostępnili Komisji nawet dokumentacji (o obecności nie wspominając)  badań sądowo-lekarskich, badań toksykologicznych i identyfikacyjnych.  Już sposób przeprowadzenia oględzin miejsca zdarzenia pozostawia  wątpliwości, bo choć w pierwszych dniach po katastrofie polscy eksperci  faktycznie pracowali na Siewiernym, to jednak Komisja wprost przyznała,  iż "strona polska nie posiada wiedzy, gdzie znajdowały się poszczególne  strefy oględzin i jak były oznaczone". Żaden z polskich ekspertów nie  był też obecny podczas sporządzania analizy lotu metodą modelowania  matematycznego ani nie miał wglądu w proces badania oraz wyniki  prowadzonych w Rosji analiz balistycznych. Polska Komisja sama zwracała  uwagę, że "dane na temat ekspertyz balistycznych i pirotechnicznych są  faktycznie nie do zweryfikowania przez stronę polską ze względu na  nieudostępnienie przez stronę rosyjską materiałów źródłowych".
Miller  zauważył ponadto, że są takie badania, do których dostęp - z punktu  widzenia wyjaśnienia przyczyn katastrofy - był niezbędny. To badania  przyrządów pokładowych, w tym wysokościomierzy barometrycznych oraz  radiowych, których wyniki Komisja otrzymała 19 października 2010 roku.  Nie miała ona jednak możliwości przeprowadzenia własnych badań. Podobnie  polscy eksperci nie analizowali oryginałów czarnych skrzynek. Prace  takie były wykonywane z udziałem polskich biegłych na zlecenie Wojskowej  Prokuratury Okręgowej w Warszawie, a wyniki analiz nie są jeszcze  gotowe. Strona polska nie prowadziła też własnych badań wraku samolotu.
Lotniska zapasowe były albo i nie
Wraz  ze zbliżającym się terminem publikacji raportu Millera pojawiały się  głosy o zakresie odpowiedzialności strony polskiej za katastrofę. W tym  kontekście nawet członkowie Komisji (prof. Marek Żylicz) sugerowali, że  załoga nie miała przygotowanych lotnisk zapasowych. Co ciekawe, zupełnie  odmienną ocenę wydał minister Miller, który oznajmił posłom, że  "przygotowane były nawet dwa lotniska zapasowe". - Wszystko było w pełni  przygotowane. Świadczy o tym to, co opublikowaliśmy, czyli stenogram  rozmów. Na pytanie wieży o możliwość lądowania na lotniskach zapasowych  padła odpowiedź - a o ile pamiętam, była to odpowiedź pierwszego pilota -  w której podano wszystkie ważne dane, włącznie z tym, na ile wystarczy  paliwa. Widać było, że gospodarz sprawdzał, czy te lotniska są realnie  możliwe do wykorzystania, czyli są w zasięgu posiadanych zapasów paliwa -  mówił Miller. Minister zapewniał, że te lotniska znajdowały się na  terenie Białorusi i zostały uzgodnione z naszymi sąsiadami. - Krótko  mówiąc, wszystkie właściwe organy państwa polskiego podjęły właściwe  kroki, żeby nie tylko to lotnisko zostało udostępnione do posadzenia na  nim samolotu, ale także, aby przewieźć stamtąd pasażerów do Katynia.  Dotyczy to również kwestii logistycznych - mówił Miller.
Sugerował  dodatkowo, że z punktu widzenia Komisji istotne są reguły funkcjonowania  lotniska w Smoleńsku. - Te reguły można analizować bardzo ogólnie albo  też bardzo głęboko, starając się dociec, czy było to zaniechanie, czy  też rozwiązanie systemowe, czy zostało to źle zaprojektowane, czy też  tylko zostało źle wykonane. Musimy to zbadać, gdyż nie mam zamiaru  formułować wobec strony rosyjskiej zarzutów na zasadzie domysłów - mówił  Miller. Te zarzuty opinia publiczna poznała podczas styczniowej  prezentacji Komisji dotyczącej działalności służb naziemnych lotniska,  która była ripostą na raport MAK pomijający odpowiedzialność strony  rosyjskiej.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-07-08
Autor: jc